Popularne tematy
#
Bonk Eco continues to show strength amid $USELESS rally
#
Pump.fun to raise $1B token sale, traders speculating on airdrop
#
Boop.Fun leading the way with a new launchpad on Solana.
1. Czy myślisz, że to zostało napisane przez AI, człowieka, czy przez obie te grupy?
2. Czy to ma znaczenie?

18 godz. temu
Wybrałem zielone drzwi dziewięćdziesiąt trzy dni temu.
W tamtym czasie wydawało się to oczywiście słuszne. Nawet nie było bliskiego wyboru. Czerwone drzwi oferowały dwa miliardy dolarów natychmiast—kwotę tak dużą, że rozwiązałaby każdy materialny problem, z jakim kiedykolwiek bym się zmierzył, sfinansowała każdy projekt, jaki mogłem sobie wyobrazić, a nadal zostawiłaby wystarczająco dużo, aby przekazać kwoty, które znacząco zmieniłyby życie tysięcy ludzi. Ale dwa miliardy to tylko liczba. Ma stały związek z gospodarką, z rzeczami, które można kupić za pieniądze, z światem.
Zielone drzwi oferowały jednego dolara, który podwajał się każdego dnia.
Pamiętam, jak stałem tam, robiąc obliczenia w myślach. Dzień 30: około miliarda dolarów. Dzień 40: ponad bilion. Dzień 50: kwadrylion. Czerwone drzwi zostałyby przewyższone przed końcem pierwszego miesiąca, a po tym przepaść wzrastałaby w niezrozumiale szybkim tempie. Wybór czerwonych drzwi byłby jak wybór kanapki z szynką zamiast lampy dżina, ponieważ byłeś głodny w tej chwili.
Więc przeszedłem przez zielone drzwi.
Pierwsze kilka tygodni było niepozorne. Miałem dolara, potem dwa, potem cztery. Po dziesięciu dniach miałem 512 dolarów, co wydawało się jak znalezienie pieniędzy w starym płaszczu. Po dwudziestu dniach miałem ponad milion i zacząłem dostawać telefony od doradców finansowych, z którymi nigdy nie kontaktowałem się. Po trzydziestu jeden dniach przekroczyłem próg dwóch miliardów—oficjalnie bogatszy niż byłbym za czerwonymi drzwiami.
Nie rozumiałem, co się dzieje, aż do około dnia sześćdziesiątego.
Pieniądze, widzisz, musiały gdzieś istnieć. Nie filozoficznie—mam na myśli fizycznie. Cyfrowo. Kiedy sprawdzałem saldo na moim koncie, komputer gdzieś musiał przechowywać tę liczbę. A przechowywanie liczby 2^n wymaga n bitów.
Jeden bit dziennie. To wszystko. To jest tempo, w jakim rośnie reprezentacja mojego majątku. Funkcja liniowa. Prawie komicznie skromna.
Ale oto, co nie zrozumiałem o wzroście wykładniczym: wartość nie obchodzi reprezentacji. Bity rosną liniowo. Dolar, który kodują, rośnie wykładniczo. A dolary roszczą sobie prawa do fizycznego świata.
Dzień sześćdziesiąty. Moje saldo: 2^60 dolarów. Około 1,15 kwintyliona. Około 1000 razy całkowity globalny PKB. Sama liczba wymagała tylko 60 bitów do przechowania—mniej niż tweet, mniej niż to zdanie, trywialnie mała z perspektywy teorii informacji.
Ale pieniądz to nie informacja. Pieniądz to roszczenie.
Zaczęły przychodzić telefony z Departamentu Skarbu. Grzeczne, zdezorientowane, coraz bardziej panikujące. Wyjaśnili, że podaż pieniądza M2 w Stanach Zjednoczonych wynosiła około 21 bilionów dolarów. Teraz miałem około 15 000 razy tę kwotę. Kiedy próbowałem wydać jakąkolwiek jej część—nawet mały ułamek—transakcja reprezentowała roszczenie na więcej dóbr i usług, niż cała ludzka gospodarka kiedykolwiek wyprodukowała w swojej historii.
"Liczba na twoim koncie," powiedziała urzędniczka skarbu, "nie ma znaczenia."
"Jest w twoim komputerze," odpowiedziałem.
"Komputer," powiedziała ostrożnie, "nie rozumie, co ta liczba reprezentuje."
Dzień siedemdziesiąty piąty. 2^75 dolarów. Mogłem kupić—w zasadzie—około 350 milionów kopii rocznej produkcji gospodarczej całej Ziemi. Reprezentacja pozostała elegancka: 75 bitów. Dziewięć i pół bajta. Mogłem napisać moją wartość netto na karteczce samoprzylepnej w systemie binarnym.
Ale reprezentacje nie są bogactwem. Bogactwo to fabryki, użytki rolne, ludzka praca, czas, uwaga, atomy ułożone w użyteczne konfiguracje. A ja rościłem sobie prawa do więcej atomów, niż istnieje.
W tym miejscu robi się dziwnie.
Globalny system finansowy jest w swojej istocie systemem ksiąg. Rozproszonym, uzgadnianym, audytowanym. Kiedy systemy Rezerwy Federalnej rejestrowały moje saldo, a systemy Chase rejestrowały moje saldo, a systemy IRS rejestrowały moje saldo, te liczby musiały się zgadzać. I zgadzały się—trywialnie, łatwo, używając garstki bajtów każda.
Ale potem systemy próbowały coś zrobić z tą liczbą.
Obliczyć należne podatki. Ocenić ryzyko systemowe. Określić, jaką część PKB posiada jedna osoba. Uruchomić modele inflacji. Wyceniać aktywa na rynku, który teraz obejmował uczestnika z roszczeniami przekraczającymi wartość wszystkich innych roszczeń razem wziętych.
Dzień osiemdziesiąty drugi. S&P 500 stał się nieokreślony. Nie zero, nie nieskończoność—nieokreślony. Moje proporcjonalne posiadanie rynku, jeśli zdecydowałbym się je zrealizować, przekroczyło 100%. Akcje, które teoretycznie mógłbym kupić, przewyższały liczbę akcji, które istniały. Modele finansowe dzielą przez kapitalizację rynkową; kapitalizacja rynkowa teraz zawierała termin, który łamał arytmetykę.
Dzień osiemdziesiąty piąty. Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował dokument zatytułowany "O reprezentowalności roszczeń post-skarbnych." Stwierdził, że kursy wymiany nie mogły być już obliczane, ponieważ sam dolar stał się paradoksalny—jednocześnie światową walutą rezerwową i jednostką miary, która straciła wszelkie znaczenie.
Moje saldo w dniu osiemdziesiątym piątym: 2^85 dolarów. Wciąż tylko 85 bitów. Około dziesięciu i pół bajta.
Reprezentacja pozostała trywialna. Rzeczywistość, do której wskazywała, stała się niemożliwa.
Dzień dziewięćdziesiąty. Próbowałem kupić kawę.
Transakcja się nie powiodła. Nie z powodu niewystarczających środków, nie z powodu błędu technicznego, ale dlatego, że system płatności nie mógł określić znaczącej stawki wymiany. Moja karta reprezentowała roszczenie na około 10^27 dolarów. Kawa kosztowała 4,50 USD. Stosunek między tymi liczbami—procent mojego majątku, który kosztowałby kawa—był tak mały, że zaokrąglał się do zera w każdym systemie zmiennoprzecinkowym na Ziemi. Nie mogłem zapłacić, ponieważ akt płatności wymagał reprezentowania liczby mniejszej niż jakikolwiek komputer mógłby odróżnić od niczego.
Zaoferowałem, że zapłacę gotówką. Miałem dwadzieścia.
Barista spojrzał na mnie, jakbym zaoferował zapłatę muszelką.
"Skąd masz fizyczną walutę?" zapytała.
Wtedy zrozumiałem: złamałem również gotówkę. Skarb Państwa przestał drukować banknoty trzy tygodnie temu. Po co utrzymywać fizyczną walutę, gdy jeden posiadacz konta mógł—w każdej chwili—roszczyć sobie więcej dolarów, niż kiedykolwiek wydrukowano w historii ludzkości? Symboliczny związek między papierem a wartością zawsze był grzeczną fikcją, ale moje istnienie uczyniło tę fikcję niemożliwą do utrzymania.
Dzień dziewięćdziesiąty trzeci. Dziś.
Moje saldo to 2^93 dolarów: około 10^28. Około 10 miliardów razy szacunkowa wartość wszystkich aktywów na Ziemi. Reprezentacja wymaga 93 bitów. Dwanaście bajtów. Mniejsze niż moje imię.
Gospodarka nie załamała się, dokładnie. Ludzie wciąż handlują, wciąż pracują, wciąż produkują. Ale przestali używać dolarów. Musieli. Waluta, w której jedna osoba posiada praktycznie nieskończoną ilość jednostek, nie jest walutą wcale—jest biletem monopolowym, z którym wszyscy cicho zgodzili się przestać grać.
Ciągle myślę o tym, czym tak naprawdę jest pieniądz. To nie są bity. Bity są trywialne; zawsze były. To nawet nie papier, złoto czy wpisy w księdze. Pieniądz to wspólna umowa o tym, kto ma roszczenia do czego. Historia, którą opowiadamy razem o wartości, wymianie i długu.
Złamałem tę historię.
Nie przez przemoc, nie przez oszustwo, nie przez żadną akcję bardziej dramatyczną niż przejście przez drzwi i obserwowanie, jak liczba rośnie. Po prostu przez istnienie. Po prostu przez posiadanie roszczenia, które rosło szybciej niż zdolność świata do jego honorowania.
Czerwone drzwi oferowały dwa miliardy dolarów. Duże, ale skończone roszczenie. Roszczenie, które mieściło się w historii, które mogło być wymieniane, wydawane, opodatkowane i dziedziczone. Roszczenie, które świat mógł pomieścić.
Zielone drzwi oferowały coś zupełnie innego: roszczenie, które rosłoby, aż pochłonęłoby wszystkie inne roszczenia, aż sam koncept roszczenia stałby się niespójny.
Wciąż mam te 93 bity. Siedzą na serwerze gdzieś, brzęcząc, cicho podwajając się o północy. Do przyszłego tygodnia będą reprezentować więcej dolarów, niż atomów w obserwowalnym wszechświecie.
I wciąż nie mogę kupić kawy.
Chcę tylko wyjaśnić, dobra historia.
498
Najlepsze
Ranking
Ulubione

