Zastanawiam się, czy Twitter zbiera dane lokalizacyjne dotyczące zgłoszeń. Jeśli tak, to jestem pewien, że zauważą, że duże konta, które są banowane, w przeważającej części należą do tych kategorii: 1. amerykańskie masy zgłaszane przez zagraniczne farmy botów 2. amerykańskie masy zgłaszane przez aktywne zagraniczne konta Jak można to uznać za „platformę wolności słowa”, gdy za każdym razem, gdy ktoś z pierwszego świata dzieli się postem, może być celem i przytłoczony oraz uciszony przez trzeci świat, który przewyższa ich liczebnie zarówno w rzeczywistości, jak i teraz w internecie? Ci ludzie nawet nie wynaleźli skutecznej kanalizacji. Nie mają klimatyzacji ani stalowych konstrukcji. A mimo to mogą się zjednoczyć, aby ograniczyć lub nawet odmówić Amerykanom z pierwszego świata ich wolności słowa, gdy tylko zbyt się zdenerwują, aby poradzić sobie z kontrolą impulsów. Już wcześniej pisałem o tym, jak to jest już nierozsądne, że ci ludzie w ogóle mogą korzystać z tego samego internetu co my, nie mówiąc już o dzieleniu się swoim brudem, ale ich zdolność do rzeczywistego zakłócania i uciszania amerykańskiej dyskusji jest absurdalna. Zgłoszenia z różnych kontynentów nie powinny mieć żadnej wagi dla Amerykanów. Powinienem również mieć możliwość zablokowania geograficznego niektórych lokalizacji przed oglądaniem moich postów w ogóle. Chciałbym, aby niektóre lokalizacje nie miały widoczności ani wpływu na moje życie. Zapłać mi 500 000 dolarów, aby uzyskać dostęp do moich amerykańskich opinii. Chciałbym, aby niektóre lokalizacje miały własny internet. Naprawdę nie chcę dzielić internetu z tymi ludźmi, w ogóle powinniśmy cofnąć ich dostęp, dopóki nie wynalazną elektryczności samodzielnie, do widzenia na zawsze, trzeci światowcu.